Droga na skróty, cz. 4- "Prawda, Wolność, Odpowiedzialność"
- Michał Napierała
- 15 maj
- 4 minut(y) czytania
z cyklu "Droga na skróty"
„Daj swoim dzieciom dwa dary: korzenie i skrzydła.”
– Johann Wolfgang von Goethe

Bez pamięci o korzeniach trudno wznieść się do światła. To, co odrzucamy, i tak w nas żyje.
Bill Gove powiedział kiedyś:
„Jeśli chcę być wolny, muszę być sobą.
Nie tym, kim myślisz, że powinienem być.
Nie tym, kim moja żona uważa, że powinienem być.
Nie tym, kim moje dzieci czy moi rodzice myślą, że powinienem być.
Jeśli chcę być wolny, muszę być sobą.
Więc lepiej, żebym wiedział, kim jestem.”
Wolność nie polega na buncie wobec innych – ale na powrocie do siebie.
Do tego, co zakopane. Zapomniane. Przemilczane.
I właśnie tam zaczyna się ten rozdział.
Czasem chcemy iść do przodu, ruszyć z miejsca, poczuć wolność, być sobą –ale coś nas zatrzymuje.
Jak to uczucie, kiedy wychodzisz z domu i nagle masz wrażenie, że o czymś zapomniałeś...
I zaczynasz myśleć – być skupionym – tu i teraz, bo to Coś naprawdę ważnego.
Myślisz, szukasz w głowie, i nagle sobie przypominasz:
„Ah tak – klucze, portfel… coś, bez czego nie załatwisz swoich spraw.”
Tylko gdzie to jest?
„Popatrz… w tę przestrzeń, którą wypełniasz. Jeśli się odważysz, znajdziesz wszystkie odpowiedzi.”
Wydawało mi się, że przebaczenie to akt łaski – że ja mam przebaczyć innym.
Ale potem wziąłem na warsztat pewien wiersz z modlitwy, którą wpojono mi, gdy byłem dzieckiem:
„…i odpuść nam, jako i my odpuszczamy…”
I nagle poczułem, że wypowiadałem te słowa niemal każdego dnia –ale czy naprawdę je rozumiem?
Czy wierzę, że mają moc?
Czy może traktuję je jak formułkę – jakby ktoś inny miał wykonać za mnie całą pracę?
Zdałem sobie sprawę, że tak długo, jak modlitwa pozostaje tylko słowem – nic się nie wydarzy.
Bo to nie są puste zaklęcia.
One mają moc – ale tylko wtedy, gdy wypowiadam je do siebie.
To przez nas przepływa ich twórcza siła.
To od nas zależy, co dalej się z tym stanie.
Zrozumiałem, że o wiele łatwiej jest wybaczyć komuś, niż sobie.
Bo konsekwencje przyjęcia wybaczenia wówczas niesie ktoś inny.
A ja otrzepuję ręce, taki wspaniały się czuję, oczyszczony, oświecony i taki z siebie dumny.
Nieco inaczej jest, jeśli wybaczam sobie – to wnosi zmiany.
A jeśli nic się nie zmienia – to znaczy, że nadal zatruwam sam siebie.
Bo dopóki nie odpuszczę sobie – nie ruszę z miejsca.
A skoro sam stoję w miejscu – trzymam tam także innych.
Nikt nas nie uczy, że najwięcej mamy do przebaczenia nie innym, ale sobie.
I że to właśnie to jedno: odpuszczenie sobie może być pierwszym krokiem ku temu, by wybaczyć światu.
Swojemu światu.
Potem do nas dociera, jak okrężną i wyboistą drogą do tego dotarliśmy.
Zrozumienie miłości – tej prawdziwej, bezwarunkowej – jest niemożliwe, dopóki nie przeniesiemy jej z ideału na działanie.
Zatrzymałem się i zapytałem:
Czy ja naprawdę chcę tego, czego chcę?
Czy to moje marzenie – czy odziedziczone?
Czy to moje życie – czy kontynuacja czegoś, co wcale nie musi być już moje?
Nie wszystko, co przyswajamy, jest nasze.
Nie wszystko, co wydaje się być prawdą, pochodzi z naszego wnętrza.
Ale wszystko, czego nie uznamy, będzie nami kierować.I wracać.
Jak echo, jak cień, jak sen, z którego nie umiemy się obudzić.

Podczas ostatniego zjazdu w ramach kursu nauczycielskiego Kundalini Jogi doświadczyliśmy metody ustawień systemowych według Berta Hellingera. To metoda, w której uczestnicy wchodzą w rolę członków czyjejś rodziny choć nie tylko i przez swoje odczucia, emocje i reakcje pomagają ujawnić to, co niewidoczne, ale obecne – napięcia, historie, więzi.
Nigdy wcześniej nie brałem w tym udziału.
Podchodziłem do tego z dużym sceptycyzmem, ale też z otwartością – postanowiłem po prostu sprawdzić, co się wydarzy. Znałem tę metodę z opowiadań.
Choć sama idea odpuszczenia i zrozumienia przodków była mi już wcześniej bliska, nigdy wcześniej nie doświadczyłem tak wyraźnie, czym jest „pole” – przestrzeń, w której czujesz coś większego od siebie.
Zostałem zaproszony do ustawienia jako postać z rodziny jednej z uczestniczek.
Nie znałem jej historii.
Wskazała na mnie, bym wszedł w rolę jej ojca.
W pewnym momencie inni uczestnicy tego doświadczenia zaczęli się ode mnie odsuwać – mówili, że czują przenikający ich ciała na wskroś chłód.
Ogromny, nieprzyjemny chłód.
Po chwili ja również To poczułem.
Fizyczny, lecz bardziej emocjonalny.
Jakby coś we mnie mówiło: „nie jestem z wami związany.”
Cisza. Dystans. I głos – jakby ktoś telepatycznie porozumiewał się ze mną:
„-Nie bój się. Zaufaj mi. Przekaż jej wiadomość.”
Znałem to odczucie.
Tę wibrację obecności.
Nie czułem przymusu.
Nie czułem lęku.
Czułem się zaproszony – nie przez przypadek, ale z głębi jakiejś większej mądrości.
Jakby ktoś długo czekał.
Cicho.
Cierpliwie.
Z miłością większą niż cokolwiek, co znałem.
I z gotowością, by uszanować mój wybór – niezależnie od decyzji.
Kiedy przekazałem słowa, które poczułem – widziałem wzruszenie.
Coś się domknęło.
Chłód ustąpił.
Jakby jakaś historia mogła wreszcie odpocząć.
Poczułem Obecność – i jej Mądrość.
Nie wiem, jak to ująć inaczej.
Nie przestrzeń.
Nie umysł.
Myśl chciała to nazwać i zaszufladkować, a serce mówi, że nie trzeba, że wystarczy otworzyć się i przyjąć.
Nie trzeba w to wierzyć, by to poczuć.
Nie trzeba tego rozumieć, by zostać poprowadzonym.
Uznanie prawdy – tej, której nie chcemy widzieć – pozwala poczuć grunt pod stopami.
A bez odpuszczenia… powoli toniemy.
„Bez korzeni nie ma skrzydeł.”

Przeszłość to nie kotwica. To mapa.
Zaznaczono na niej ścieżki, którymi szli ci, którzy byli przed nami.
Nie po to, byśmy błądzili ich śladami — ale byśmy wiedzieli, dokąd te ścieżki prowadzą.
Od nas zależy, czy będziemy wciąż odtwarzać te same historie, tylko w nowych dekoracjach,czy zdecydujemy się zatrzymać. Zajrzeć w cień. I pozwolić mu odpocząć.
Otworzyć serce.
Wpuścić światło w miejsca, które dotąd uparcie omijaliśmy wzrokiem.
Nie po to, by sądzić.
Po to, by zrozumieć.
By zakończyć w sobie to, co ciążyło przez pokolenia.
Nie przez walkę, nie przez bunt, ale przez świadomy wybór.
I właśnie wtedy baśń staje się rzeczywistością.
Nie wtedy, gdy wszystko jest już jasne.
Ale wtedy, gdy przestajesz bać się światła, które rozproszy mrok.
Mrok, do którego tak bardzo się przyzwyczaiłeś, że niemal uwierzyłeś, że to Ty.
Zrozumienie siebie daje korzenie, które nie ciągną w dół, lecz unoszą.
Bo tylko z tego miejsca rodzi się prawdziwa wolność — wolność bycia sobą.

Komentarze