top of page

"Ucho igielne"

z cyklu „Droga na skróty” – część 5


ree

„Wczoraj byłem bystry i chciałem ocalić świat.

Dziś jestem mądry – i zmieniam siebie.”

— Rumi


Są takie momenty, kiedy człowiek – mimo że idzie przed siebie – nagle czuje, że nie przejdzie dalej w ten sam sposób. Nie chodzi o brak siły. Chodzi o to, że coś w środku zaczyna szeptać: „Zatrzymaj się. Posłuchaj.”

W poprzednim rozdziale pisałem o przebaczeniu i odpuszczaniu – o tym, że wolność zaczyna się od uznania własnej historii, a nie jej pomijania.

Dziś chcę opowiedzieć o kolejnym progu. O miejscu, przez które nie da się przejść siłą.

To ucho igielne. Czakra gardła - Viśuddha.

Symboliczne. Wąskie. Prowadzące do wnętrza. Przez które nie przejdzie ani ego duchowego zbawiciela, ani bagaż odpowiedzi, które nie są już nasze.

Być może właśnie tam – w tym zawężeniu – rodzi się prawdziwa obecność.

A wraz z nią pytania, które nie chcą mieć racji. Tylko chcą być usłyszane.

O tym jest ten rozdział.

O wsłuchaniu się.

I o tym, że każdy z nas – niezależnie od płci czy roli w świecie – nosi w sobie wewnętrzne bieguny: działanie i ciszę, siłę i wrażliwość.

A równowaga zaczyna się wtedy, gdy zamiast siebie poprawiać, zaczynamy siebie słuchać.


Kiedyś wydawało mi się, że świat potrzebuje ratunku.

Że trzeba mu coś wytłumaczyć, coś poprawić, coś pokazać.

Może nawet go jakoś… podciągnąć duchowo.

Bo przecież wiem. Bo czuję. Bo jestem na ścieżce.

W mojej wyobraźni wyglądało to mniej więcej tak:

ja – ubrany na biało, siedzący na macie z głębokim spojrzeniem przed ludźmi.

Ci ludzie i cały świat – nieco zagubiony, ale wdzięczny za moją obecność.

Piękna wizja.

I zupełnie oderwana od rzeczywistości.

Bo rzeczywistość przyszła z matą pod pachą, z bólem w kolanie (prawym i lewym),

z umysłem, który nie chciał dać się uciszyć, i z codziennością, w której najpierw trzeba było ogarnąć siebie – zanim w ogóle można było mówić o ratowaniu czegokolwiek.

Dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa przemiana.

Kiedy ogień działania – ten wewnętrzny bystry umysł, ten męski pęd ku celowi – zaczął ustępować miejsca czemuś innemu.

Czemuś, co słucha. Co żywi. Co nie jest skostniałe, tylko dostrzega i otwiera przestrzeń.

To nie był krok w tył.

To było spotkanie z moją wewnętrzną żeńską stroną – tą, która poszerza pole widzenia.

Przyjmuje to co widzi i ma odwagę to objąć.

Z życiem takim, jakie jest – nie jakim chciałbym je uczynić.

I dopiero to spotkanie sprawiło, że mogłem zacząć się naprawdę zmieniać.

Nie przez wysiłek. Ale przez obecność.

Od tamtego czasu inaczej rozumiem, czym jest bycie nauczycielem.

Nie chodzi o to, by stać się Guru dla innych.

Chodzi o to, by usłyszeć wewnętrznego nauczyciela.

Swoją ciemność i niewiedzę - Gu i Ru - swoje światło rozpraszające te ciemności.

Guru, który jest.

Cichy, czuły, obecny. Który nie prowadzi – tylko pokazuje, że droga zawsze była w środku.

A ścieżka nauczycielska… nie zacznie się wtedy, gdy dostanę dyplom.

Ani wtedy, gdy pierwszy raz stanąłem przed grupą.

Zaczyna się teraz – kiedy przestaję się poprawiać, a zaczynam się słuchać.

Bo właśnie o to chodzi w tej całej podróży – żeby doświadczać, świadomie być.


Z czasem zacząłem dostrzegać jeszcze coś.

Że ta praktyka, ta ścieżka, którą idę, nie dotyczy tylko mnie jako osoby – ale mnie jako spotkania.

Spotkania dwóch rodów, dwóch historii, dwóch linii energetycznych – kobiecej i męskiej.

Energii, które płyną przeze mnie z obu stron – od matki i od ojca, z całej ich linii, z pokoleń, których nawet nie znam, ale które mnie noszą. Każdy z nas je w sobie ma.

Bez względu na płeć czy życiową rolę – jesteśmy utkaniem z tych dwóch jakości: czułości i stanowczości, intuicji i działania.

Czasem są w konflikcie. Czasem jedna z nich dominuje, bo druga nie miała warunków, by wybrzmieć.

Ale nie da się przejść przez „ucho igielne” bez ich uznania.

Bez zobaczenia, że jestem i jednym, i drugim – i że to nie czyni mnie podzielonym, tylko pełnym.

Od tego momentu każde pytanie, które się pojawiało, miało inny smak.

Już nie chciałem siebie poprawiać.

Chciałem siebie zrozumieć.


Wtedy przestajesz być ignorantem i zaczynasz zauważać pytania.

Nie te z umysłu – racjonalne, dobrze ułożone.

Ale te z duszy.

Proste.

Niepozorne.

Niespieszne.

Niektóre bolesne.

Inne rozbrajające.

Jeszcze inne powracające do lat – jak refren, jak echo czegoś, co czekało na usłyszenie.

Pytania, które nie oskarżają.

Nie krzyczą.

Nie chcą mieć racji.

Tylko otwierają drzwi.


Pamiętam jedno z nich – „Czego ja tak naprawdę chcę?”- pojawiło się, kiedy stałem przed decyzją, której podjęcie nosiło znamiona szaleństwa.

Było odpowiedzią na precyzyjnie postawione sobie pytania.

-Czy to naprawdę moje?

-Czy ten cel jest mój?

-Czy to pragnienie jest moje?

-Czy ta odpowiedzialność jest naprawdę moja?

-Czy to JA, czy może ktoś we mnie?

Więc - „Czego ja tak naprawdę chcę?”

Bardzo niepozorne, ale przewracające porządek mojego świata.

Bo nagle stało się jasne, że chcę iść w zupełnie inną stronę, niż ta, którą znałem.

Że chcę zostawić za sobą dobrze płatną, stabilną pracę.

W miejscu, gdzie atmosfera była dobra, szef był w porządku, a wszystko – przynajmniej na zewnątrz – działało.

I nie dlatego, że coś było nie tak.

Tylko dlatego, że ja już byłem gdzie indziej.

I nie mogłem tego dłużej udawać.


Pamiętam ten dzień – był 1 września.

ree

Miałem iść na drugą zmianę, ale coś we mnie pękło.

Nie mogłem tam pójść.

Nie dlatego, że się obraziłem na świat.

Tylko dlatego, że coś we mnie powiedziało: to już nie jest Twoja droga.

Musiałem pójść za głosem serca, nawet jeśli prowadził w nieznane.

Przestałem się bać.

Przestałem myśleć cudzymi schematami, cudzymi paradygmatami.

Zdałem sobie sprawę, że opuszczam mury więzienia, które sam uznałem za dom.

I pierwszy raz od dawna – poczułem, że naprawdę żyję.


Nie zawsze trzeba spalić mosty.

Ale czasem trzeba przestać udawać, że droga, po której idziemy, jeszcze do nas należy.

Cisza nie zawsze przychodzi w jaskini.

Czasem przychodzi na korytarzu firmy, w której zostawiasz przepustkę.

I nie chodzi o to, żeby uciekać od życia.

Chodzi o to, żeby wreszcie wrócić do siebie.

Bo można przeżyć całe życie w schemacie, który działa, ale nie karmi.

W świecie, który wygląda dobrze, ale nie jest prawdziwy.

Za murami więzienia, które nazwaliśmy bezpieczeństwem.

Tylko że… to nie jest wolność.

Wolność zaczyna się tam, gdzie kończy się udawanie.

Tam, gdzie pytanie „czego ja tak naprawdę chcę?” przestaje być teorią, a staje się ruchem.

Decyzją. Krokiem. Przejściem przez ucho igielne.

Na świecie jest niewielu ludzi, którzy odważyli się pójść tą drogą.

Nie dlatego, że ich nie stać.

Ale dlatego, że to droga nie do sukcesu.

To droga do prawdy.

A prawda – zanim wyzwoli – często najpierw boli.

Ale kiedy już przez nią przejdziesz…

nie da się wrócić do życia, które było tylko jego namiastką.



 
 
 

Komentarze


bottom of page